przed chwilą pożegnałem się z turystycznnym stylem życia...
na pamiątkę urządziłem uroczystą, samotną kolację w peruwiańskiej knajpie.
zamówiłem tradycyjną potrawę. dostałem półsurową rybę w megapikantnym sosie cytrynowo-cebulowym. równie egzotycznie, co smacznie, a do tego tanio...
co więcej zgadałem się z kelnerem.. okazało się, że pochodzi z Amazonii. interesują nas ten same obszary medycyny naturalnej. wymieniliśmy się mailami. zaproponował, że poleci mi kilka miejsc, które warto zobaczyć... może za rok, może za dwa.
czekam na zaprzyjaźnionego taksówkarza - mam jego telefon domowy (już nawet raz rozmawiałem z jego SEñORĄ), całujemy się na przywitanie i pożegnanie, wprowadza mnie w tajniki rytuału przygotowania mate i picia yerby (myślałem, że umiem; okazało się, że totalna prowizorka) i jadę na dworzec autobusowy.
trochę szkoda opuszczać buenos, ale jeszcze tu wrócę...