niecodziennik

czwartek

 

ŚWIĄTECZNO-NOWOROCZNY BUZIAL

środa

WESOŁYCH ŻYCZĘ

         

piątek

MAMUL

Mama już na miejscu...

dziś zaczynają się dwa tygodnie wakacji dla nas obojga...

do 03.01.08 możecie wysyłać mi esemesy na nr +48 606 38 88 58.

proszę tylko wziąć pod uwagę, że to nr MATCZYNY, korzystamy z niego wspólnie

póżniej będzie normalnie działał mój polski nr - mama zostawi mi swój telefon (aparat), zabierze zaś mojego niskobudżetowego, niedziałającego sony-erickssona. 

całus

piątek

...

historia meczu trochę się już zdezaktualizowała, może opiszę ją innym razem...

tydzień był cięzki. miałem jakiś kryzys energetyczny. ciągłe zmęczenie, we wtorek stan podgorączkowy etc. trochę mam dość wczesnego wstawania pięć dni w tygodniu. ale już tylko dwa tygodnie i robię sobie przerwę od nauki. na święta przyjeżdza do mnie MAMA -  trochę sobie razem poimprezujemy...

czwartek

moze w weekend...

wtorek

...

dziś jednak się nie uda... padam ze zmęczenia i głodu. pozdr

poniedziałek

ZMIANY

karwaszit, la concha de tu madre!!!

właśnie skasował mi się post, którego pisałem od godziny!!!

brak kopii roboczej, katastrofa. nawet moje prace roczne na polonistyce były krótsze.

nic to, spróbuję raz jeszcze.

w telegraficznym skrócie:

przeprowadziłem się z niby-akademika, do argentyńskiej jednoosobowej rodziny. 

jest dobrze. mniej imprez, za to więcej hiszpańskiego. darmowe konwersacje.

dzisiaj dostałem też namacalny dowód mojego progresu językowego. zmieniłem podręcznik. na nowym znajduje się "2", co znaczy, że jakoś wdrapałem się przez te cztery tygodnie na poziom b1, czyli niemalże średniozaawansowany - dumnie brzmi.

z wydarzeń pozanaukowych. ostatnio zażyłem trochę kultury. widziałem między innymi najsłynniejszy pisuar świata i kilka argentyńskich filmów. niestety, nielicząc wielkie, pozbawionego dialogów alonso, im film gorszy, tym więcej rozumiem...

w sobotę żegnałem POrMInDORA. Kolegę z Anglii. Opuścił Buenos po blisko 9 miesiącach pobytu. Bardzo się polubiliśmy - ma indyjskie korzenie i interesuje się kinem, mimo że początkowo myślałem, że wszyscy wymawiający jego imię po prostu nabijają się ze mnie - głupiego polaczka.

Naprawdę DZIAŁO SIĘ jednak dopiero wczoraj.Od blisko tygodnia planowałem wybrać się z dwoma kumplami na mecz BOCA JUNIORS. Niestety, jak się później okazało dla mnie całkiem stety, po sobotniej imprezie chłopaki wymiękli. ja jedna twardo stwierdziłem, nie ma bata, trza wodą zapić kaca i śmigać, bo okazja może się szybko nie p,owtórzyć. mecz, jak mi się tylko wydawało miał zacząć się o 17.15, więc myślałem, pojawię się dwie godzinki wcześniej, kupię bilet, jakaś szamka, może jedno piwko i hohoho... tymczasem o 15 pojawiam się w okolicach stadionu. jedna kasa, druga kasa, trzecia kasa - biletów brak. miły pan w czapce i niebieskim mundurze lewą ręką wskazał miejsce, gdzie mogę jeszcze spróbować.  szarżuj, karwa, myślę. biegnę z entuzjazmem... Są bilety!!! "ale" tylko jedno... VIP-owskie za 400 zeta. kocham piłkę dziecięcą naiwną miłością. jednak mam swoje granice. mina zrzedła. jednak wiara wciąż żywa serce wypełniała.

...

(ciąg dalszy nastąpi...jutro! nieszczęścia chodzą parami -  właśnie siadła mi bateria)