niecodziennik

piątek

¡Saludos desde Buenos Aires!

eloma,
jestem juz w buenos od dbrych pieciu godzin... podroz byla kuressko meczaca.. 12'5h z madrytu, a wczesniej jeszcze lot z paryza. aircomet to takie poltanie linie lotnicze... wiec psie zarcie, racjonowany alkohol i scisk... siedzialem w samym srodku miedzy przemila chilijka, ktora co chwile czestowal mnie cukierkami i jakas pare w srednik wieku z argentynskich wyzszych sfer.. myslalem, ze nogi wejda mi w dupe... do tego chilijka wciaz spala, a ja, dobrze wychowany chlopiec z polski, nie chcialem jej budzic, wiec z siusianiem tez nie bylo wporzo...
niewazne. jestem w buenos. pogoda wysmienita. akademik to pietro w kamienicy podzielone na pokoje... do tego kuchnia, lazienki, salon z tv i dvd, pokoj rekreacyjny. pelny wypasik.
z hiszpanskim ciezko. na razie rozmawialem, glownie poprzez przytakujace ruchu glowy, z sprzataczko-recepcjonistkami. przemile kobiety. stwierdzily , ze po trzech miesiacach na pewno bedzie lepiej..

to bylo na tyle pierwszego meldunku... ide poznawac miasto i cieszyc sie atmosfera.

wkrotce jakies zdjecia powinienem wrzucic.

ach, bym zapomnial...
tymczasowo jestem bez telefonu, wifi w akademiku tez nie dziala, zatem kafejka ostatnia deska ratunku...
zyje, mam sie niezle, choc zjeban przepotwornie...

środa

polor francuski

trza przyznać, chłopaki mają styl...
z radyjka płynie rock'n'roll, zawadiacko pogwizdują na przechodzące dziewczęta

pożegnania nadszedł czas...

dramatyczne chwile na lotnisku... tylko dzięki niezwykłej spostrzegawczości wymknąłem się milicyjnej obławie

płacz najbliższych nie był w stanie zmienić mojej decyzji...
uciekam z kraju...